-Powinnaś być mi wdzięczna słaba suczko. - powiedziałem - Masz szczęście, że na wojnie spotkałaś mnie, inaczej byś nie żyła. - powiedziałem powalając ją. Przycisnąłem ją do ziemi.
- T-tak... Wybacz... - powiedziała słabym i piskliwym tonem.
- Pamiętaj niewdzięczna suko. - powiedziałem puszczając ją.
Sonate pobiegła w las. A ja nie odczuwałem poczucia winy z powodu odnoszenia się tak do niej.
- Dobra. Sprawa z nią została zakończona. Teraz muszę dokończyć swoje sprawy dotyczące watahy. - pomyślałem.
Pobiegłem do Alfy Azumi. Wytłumaczyłem jej, że nie chcę tu dalej przebywać. Zdecydowanie po wojnie wolałem życie samotnika. Ale nie na długo. Po paru tygodniach wędrówki napotkałem brązową wilczycę.
- Witaj. Jak zgaduję jesteś samotnikiem. - powiedziała.
- Jak widać. - dałem jej do zrozumienia, że to pytanie było mało błyskotliwe.
- Tak czy inaczej... Co ty tu robisz? To tereny watahy Poszukiwaczy Kryształów Czasu.
- Aha...
- Może chciałbyś dołączyć? - zapytała.
- Wszystko mi jedno. -odpowiedziałem obojętnie.
Po paru dniach...
Wyszedłem sobie jak gdyby nigdy nic święcie przekonany, że nic się nie stanie a tu znowu kolejny dzień poszedł w piach...
Gdy ledwo co wyszedłem z jaskini dostałem wiadomość od Moon, że mam się zjawić u niej. Zdziwiło mnie to. Nigdy nie dostawałem takich wiadomości a tym bardziej rano... Więc bez zbędnych ceregieli pobiegłem lekkim truchtem do jej jaskini. To co w niej ujrzałem było dobijające... Co Zobaczyłem? Prawdopodobnie zgadłeś. Sonate...
- Co ona tu robi ? - zapytałem oschle.
- Jak widać dołączyła tu. - odpowiedziała.
Zawarczałem i wyszedłem z jaskini.
- Czy ona mnie prześladuje? - mówiłem sam do siebie. - Mam jej dość!
Aby odstresować niepotrzebne nerwy poszedłem na polowanie. Zaczaiłem się na zdobycz i...
Rzuciłem się na nią ale w tym samym momencie wpadła na mnie Sonate...
- Śledzisz mnie?! - zapytałem głosem ostrym jak strzała.
- N-nie u-uwierz mi...
- No dobra. A teraz pozwolisz, że wrócę do polowania. Możesz mi potowarzyszyć. - starałem się być miły...
- Spójrz! Tam, tam, tam jeleń! Zaraz ucieknie! - ekscytowała się wszystkim co zobaczyła.
- Możesz się wreszcie zamknąć! - moja cierpliwość dobiegała kresu.
- A-ale staram ci pomóc... - powiedziała
- To wypatruj i mów mi ale szeptem...
- Spójrz... tam... - powiedziała cicho wskazując łapą.
- Teraz patrz uważnie... - zacząłem się skradać. Skoczyłem na ofiarę i natychmiast przegryzłem jej gardło.
- Masz. Jedz. - powiedziałem.
- Ale ty to upolowałeś.
- Jedz i nie marudź. - powiedziałem z uśmiechem.
Każdy dzień uświadamiał mi, że muszę się nauczyć się z nią żyć. Na pewien sposób zaczęła mnie pociągać...
Mijał dzień za dniem. Pewnej nocy miałem ochotę wyjść na spacer ale skończyło się na tym, że wyszedłem o bladym świcie. Przechadzałem się tak już przez parę minut. Nagle pojawiło się coś co wywróciło wszystko do góry łapami...
- Witaj Connor. Dawno się nie widzieliśmy. - powiedział wilk który stał naprzeciw mnie.
- Kim jesteś?! I kto to do cholery Connor?! - zapytałem
- Jestem bogiem śmierci bracie, a Connor to ty. - odpowiedział.
- Bracie?! - bóg zniknął a za mną stała Sonate.
- Witaj. To idziemy na to polowanie? - zapytała
- Jakie?
- Na to na które wczoraj się umówiliśmy. Nie pamiętasz?
- A tak... Faktycznie. - Odwróciłem się i poszedłem razem z nią. Co chwile się obracałem.
- Sonate Dokończ. -
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz