Później białe.

Wtedy przyszedł Connor zdyszany. Nie mogłam wypowiedzieć słowa,ale wiedział,co się dzieje. Podszedł do mnie uradowany. Wylizywał nadeszłe już szczeniaki. Później,nadeszły ciemne chmury. Wyszedł brązowy szczeniaczek,zaraz później biały,skrzydlaty...oba były martwe.


Nadszedł teraz kolejny samiec,który był brązowy,za żółtymi paskami,a po nim biały,z czarną kreską na plecach. I jeszcze szary...


To były wszystkie. Choć wyczerpana,chwyciłam umarłe szczeniaki w łapy i położyłam na nich głowę (czoło). Z oczu poleciały mi łzy. Connor położył mi łapę na ramieniu. Zaczęło padać,rozpętała się burza. Zawyłam na cześć umarłych. Przez całą noc,łzy nie ustępowały. Byłam na prawdę przygnębiona,z powodu tej dwójki. Starałam się być silna. "Żołnierze nie żałują zmarłych,tylko pilnują,żeby zmarłych nie było" mówiłam sobie. Tak nas uczono,ale przecież....to były...moje......dz...dz...dz.....krewni.
<Connor?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz